niedziela, 17 listopada 2013

Naddniestrze po polsku. Czyli nasi rodacy w kraju którego niema na mapach. (Reportaż z polskiej wsi w nie uznawanej Republice Naddniestrzańskiej)





Poza granicami polski żyje wielu naszych rodaków. Niektórzy wyjechali zarobkowo inni padli ofiarą zmiany granic, niektórych, wbrew ich woli, w obce strony wywiodła trudna polska historia. Ci ostatni często znaleźli się w miejscach, gdzie życie jest dużo trudniejsze niż to, które my znamy. Społeczność mieszkańców Raszkowskiej Słobody  to w dużej mierze potomkowie polskich powstańców. Pomimo ich bohaterskich korzeni los nie potraktował tych ludzi ulgowo.
A umiłowana ojczyzna przypomina sobie o nich rzadko. Żyją oni dziś w najbiedniejszym regionie Europy. Niestabilnej ekonomicznie, politycznie i militarnie, nie uznawanej przez żaden kraj, Republice Naddniestrzańskiej . Dziś oprócz skrajnej biedy grozi im także wojna...


Państwo którego niema

Oficjalnie Naddniestrze to integralna część Mołdawii, w rzeczywistości jednak region ten od ponad 20 lat funkcjonuje jako osobny, niezależny od Kiszyniowa kraj. Mieszkają tu w większości Rosjanie. Rosja, choć oficjalnie nie uznaje niepodległości Naddniestrza, wspiera  finansowo i militarnie ten region. Pomimo iż ustrój Republiki Naddniestrzańskiej to teoretycznie demokracja, w istocie możemy tam odnaleźć wiele elementów nawiązujących do radzieckich korzeni. W godle republiki odnajdziemy sierp, młot i czerwoną gwiazdę. Flaga Naddniestrza to flaga byłej radzieckiej MASRR. Na ulicach naddniestrzański
ch miast stoją pomniki Lenina, są też wymalowane czerwoną farbą propagandowe hasła. Ziemia jest tu własnością państwową a w całym „państwie” funkcjonuje tylko kilka fabryk. Poprzez nieuregulowaną sytuacje polityczną zakłady produkcyjne borykają się z poważnymi problemami w eksporcie, co poważnie uszczupla dochody „republiki”. Naddniestrze funkcjonuje głównie dzięki pomocy Rosyjskiej oraz rzeszom obywateli, którzy pracując zagranicą wysyłają pieniądze swoim rodzinom.

Na nieistniejącej granicy z nieistniejącym krajem

Po łącznie ponad 24 godzinach „telepania się i podskakiwania” na fatalnych drogach Ukrainy i nieco lepszych – Mołdawii, dotarliśmy do doliny Dniestru gdzie przebiega nie zaznaczana na  mapach granica. Czasem można tam jeszcze spotkać czołgi. Na kilkaset metrów przed Mołdawskim posterunkiem granicznym, pochowaliśmy aparaty fotograficzne i przepakowaliśmy bagaże, tak aby dary które wieziemy polakom sprawiały wrażenie naszych prywatnych rzeczy. Na teren Naddniestrza mają zakaz wstępu wszelkie organizacje humanitarne. Bez specjalnych pozwoleń i akredytacji ze strony władz w Tyraspolu (stolica „republiki”) nie mogą tu także wjeżdżać dziennikarze.
Kiedy dojeżdżamy do Mołdawskiego posterunku poirytowani żołnierze wypytują nas po co właściwie jedziemy do „tego Naddniestrza” i co nas tam tak interesuje. Ruszamy dalej. Wleczemy się przez szeroki, pusty most zbliżając się do Naddniestrzańskiego posterunku. Zatrzymujemy się przed barakiem nad którym łopocze czerwono zielona flaga „republiki”. W aucie zapada cisza, przeglądamy się w podejrzliwych spojrzeniach Naddniestrzańskich funkcjonariuszy. W trakcie odprawy, ma miejsce rozmowa z oficerem politycznym, który pyta, czy aby wśród nas nie ma zwolenników Unii Europejskiej -przemilczeliśmy. W Naddniestrzu nadal dochodzi do aresztowań na tle politycznym, a Ambasada polska w Kiszyniowie ostrzega, że polscy obywatele którzy znajdą się na terenie ”republiki’, nie mogą liczyć na pomoc rodzimych służb dyplomatycznych.
Po mniej więcej godzinie ruszamy dalej. Dzięki staraniom życzliwych nam osób otrzymaliśmy pozwolenie na 3 dni pobytu. Normalnie, przepustkę do Naddniestrza wydaje się tylko na 8 godzin
.

O odcieniach biedy

Kiedy tak snujemy się powoli ulicami Rybnicy (drugie co do wielkości miasto w regionie) mamy czas żeby nieco się porozglądać. Otaczają nas szare, wysokie wieżowce o zagrzybionych ścianach, zdewastowane i opuszczone hale fabryczne, puste gmachy urzędów, o powybijanych szybach. Choć od Mołdawii, dzieli nas zaledwie kilometr, a może mniej to jednak mam wrażenie, że znaleźliśmy się w innym
świecie. W Mołdawii bieda jest kolorowa, przesiąknięta pstrokatością domów i obejść, tu przybiera ona tylko różne odcienie szarości.

Zjeżdżamy z głównej drogi i wjeżdżamy na gruntową, po kilku kilometrach w promieniach zachodzącego, już, słońca dostrzegamy pierwsze zabudowania Raszkowskiej Słobody. Wieś wcześniej nazywano Księdzowo. Miał ją, bowiem, założyć Raszkowski proboszcz. Który osiedlił tu kilka polskich rodzin z Galicji, prześladowanych po powstaniu styczniowym. Jako, że wieś była prywatną własnością kapłana, carskie władze miały tu niejako związane ręce. Sytuacja uległa zmianie po rewolucji w 1917 roku, wtedy też zmieniono nazwę wsi na Słoboda Raszków. Pomimo wielu lat sowietyzacji w lokalnej społeczności przetrwała polska tożsamość, oraz katolicka wiara. Dziś żyje tu około 700 osób narodowości polskiej, działa rzymsko-katolicka parafia, jest polonijna świetlica, w szkole podstawowej dzieci uczą się j. polskiego.
Wieś złożona jest  głównie z szarych i niewielkich pokrytych eternitem domków, obejścia są ubogie. Przez miejscowość wiedzie, mocno rozjeżdżona, polna droga.

Ludzie  

Kiedy podjechaliśmy pod budynek świetlicy czekali tam na nas mieszkańcy. Przywitali nas z uśmiechem i szczerą radością, niebyło w tym nic z wyuczonej „oficjałki”. Co ciekawe wśród zebranych były tylko kobiety i dzieci. Jak się okazało, niemal wszyscy mężczyźni wyjechali za pracą. Większość z nich pracuje na budowach: w Moskwie, Kijowie i na dalekim Magadanie (ponad 7 000 km stąd). W do
mu spędzają tylko kilka miesięcy w roku.

Jako, że byliśmy zmęczeni po podróży rodzina państwa Pogrzebnych zaprosiła nas do siebie. Gospodyni -pani Maria uśmiechnięta i otwarta kobieta w średnim wieku, mieszka wraz z synem i dwoma córkami, najmłodsza z nich uczęszcza do szóstej klasy.
Na początku próbowaliśmy rozmawiać po polsku, jednak sprawiało to domownikom problemy. Przeszliśmy więc na język rosyjski, posiłkując się czasem polskimi i ukraińskimi wyrazami. Gospodyni śmiała się, że rozmowa toczy się „po słowiańsku”.   

A jako, że „po słowiańsku”- to i nie mogło zabraknąć tradycyjnej słowiańskiej gościnności. Choć państwo Pogrzebni żyją bardzo skromnie, pani Maria suto zastawiła stół lokalnymi przysmakami. Nie brakło też domowej roboty bimbru, tzw. „buraczanki”, której produkcja jest tutaj legalna i absolutnie powszechna. Jak się dowiedziałem
mieszkańcy nie robią tu zakupów w sklepie, nie stać ich na to, każda gospodyni ma tu wszystko „swoje”, od płodów ziemi, przez nabiał, mięso, pieczywo, po alkohol. Kwitnie handel zamienny, wieś jest  po prostu samowystarczalna. Pieniądze, które przywożą mężowie oszczędza się tu wyłącznie na wydatki niezbędne takie jak: rachunki, paliwo, czy ubrania. 

Kto ty jesteś…

Następnego dnia rano, w szkole podstawowej dzieci zorganizowały dla nas występ. Przyodziane w ludowe polskie stroje, śpiewały polskie piosenki i recytowały patriotyczne wiersze, a wszystko to z prawdziwym przejęciem i powagą. W ich ustach Polska zdawała się być, dziwnym nieosiągalnym sacrum. Utraconym rajem i ziemią obiecaną zarazem.
Po występie dyrektor szkoły, (Mołdawianin) pokazał nam klasę do nauki języka Polskiego, gdzie nad tablicą wisi polskie godło a na ścianach są portrety polskich królów i pisarzy.
Tu dzięki staraniom środowisk polonijnych, od kilku lat miejscowe dzieci uczą się ojczystej mowy a także historii i geografii polski.
Po wizycie w szkole odwiedziliśmy pana Jana Pogrzebnego. Pan Jan jest weteranem II wojny światowej. Razem z I Armią WP zdobywał w 1945r Berlin. Dziś jest inwalidą, niema obu nóg, żyje wraz z żoną ze skromnej naddniestrzańskiej renty. Pan Jan świetnie mówi po polsku, po wojnie mógł zostać w kraju, jednak zdecydował się wrócić na ojcowiznę. Jak mówi dziś – Polska jest piękna, pamiętam: Toruń, Bydgoszcz... Ale to tu jest moje miejsce, nie mógł bym inaczej!


„Maryjo caryco mira”

Pierwszy kościół obrz. Łać. w Raszkowskiej Słobodzie otwarto, nielegalnie, w 1977
roku. Niestety już dzień później do wsi zjechała milicja, kościół zdewastowano a potem zburzono. Dziś w jego miejscu stoi kapliczka. Dopiero w 1990 roku pod pozorem remontu prywatnego domu, udało się zbudować we wsi świątynię. Swój dom pod budowę oddała prawosławna kobieta. Ksiądz Dymitr, proboszcz parafii, podkreśla, że jest to przykład tego, jak dobre stosunki łączą tu katolików z prawosławnymi.
Liturgie odprawia się tu po rosyjsku, po polsku są tylko niektóre modlitwy i pieśni. Jak mówi pani Tania, jedna z mieszkanek-  Ja na co dzień mówię po rosyjsku, ale modle się zawsze po polsku, tak mnie nauczyła mama.-
 Kiedy oglądam dekoracje wewnątrz świątyni, moją uwagę zwraca napis. „Maryjo, caryco pokoju, módl się za nami”
Tutejsza wspólnota nie narzeka na brak powołań, z Raszkowskiej Słobody pochodzi Arcybiskup Kijowski ks. Piotr Malczuk, a także ks. Rusłan proboszcz parafii w niedalekim Raszkowie.

„Nocne rodaków rozmowy”

Wieczorem przyszedł czas na zabawę. W wiejskiej świetlicy dzieci przygotowały program artystyczny, było przedstawienie, wiersze, a na koniec tańce przy dźwiękach skocznej ludowej muzyki. Najmłodsi porwali nas wszystkich do tańca w kółku. Przed świetlicą miejscowi chłopcy przygotowali inną atrakcję. Zaprzęgli konie i obwieźli nas na drewnianych wozach
wokół wioski. W trakcie przejażdżki 10 letni woźnica celowo przyspieszał na nierównościach, dla „podniesienia nam adrenaliny”.

Po wszystkim wróciliśmy do domu państwa Pogrzebnych gdzie zasiedliśmy do stołu, po chwili pojawili się też sąsiedzi. Przy specyfikach lokalnej kuchni i łyku tradycyjnej „buraczanki”, zaczęliśmy rozmawiać, o tym jak tu się, tak naprawdę, żyje i o zmartwieniach z jakimi mierzą się na co dzień mieszkańcy.
Bieda w której żyją, zmusza ich do wielu rzeczy, do rozłąki z bliskimi do bycia „samowystarczalnymi”, ale tworzy także wyjątkowe wzajemne zaufanie i solidarność między sąsiadami.
Nie da się nie zauważyć, strachu jaki odczuwają przed przyszłością i braku nadziei na to że będzie lepiej. Starają się żeby po prostu nie było gorzej.
Pani Maria przyznała, że obawia się o syna, bo ten niedługo idzie do wojska, a służba w Naddniestrzańskiej Armii jest bardzo niebezpieczna i trwa aż 2 lata. Przemoc jest tam na porządku dziennym a zjawisko„fali” jest nader powszechne. Zresztą nigdy nie wiadomo czy w czasie jego służby nie dojdzie do eskalacji konfliktu z Mołdawią. Naddniestrze to nie jest jednak normalny kraj.
- A może to wszystko to nasza wina, że my się godzimy zawsze na to co przynosi los?- wzdycha i puentuje smutno pani Maria.
Polityczna sytuacja Naddniestrza zmusza mieszkańców, aby starali się o obywatelstwa innych krajów. Większość z nich posiada rosyjskie, ukraińskie albo mołdawskie paszporty, paradoksalnie polskie obywatelstwo jest dla nich prawie nieosiągalne. Szczytem marzeń jest tu karta polaka.

Współczuć czy zazdrościć?

Życie w Naddniestrzu ma swoje dwa oblicza, z jednej strony możemy dostrzec tu solidarność, życzliwość i zaradność mieszkańców, których to cech moglibyśmy szczerze im pozazdrościć i które to podtrzymują ducha tych ludzi, z drugiej strony egzystencja w tym miejscu daleka  jest od sielanki jaką można by sobie wyobrazić. Życie tu pełne jest trudów i wyzwań, które nam dziś są już obce. Pomimo ciężaru ich codziennych zmagań i nieubłaganego biegu lat, znajdują oni nadal w swoich sercach tęsknotę i miłość do dalekiej ojczyzny.  Dlatego i nie tylko dlatego, nie zapominajmy o naszych rodakach, gdzieś tam, na wschodzie… bo zapomnieć o nich to istotnie najgorsze co możemy im uczynić.


                                                                                                          Kamil Jacek Zarański