Rozmowa z Heleną Usową redaktorką naczelną czasopisma
„Jutrzenka” jedynej polonijnej gazety w Mołdawii.
Od jak
dawna ukazuje się „Jutrzenka”?
Jutrzenka ukazuje się od 1996 roku, wydawana jest nakładem 700
sztuk. Z czego 500 egzemplarzy zostaje w
Mołdawii, zaś reszta trafia do Polski i Rumunii. ”Jutrzenkę” drukujemy w
Kiszyniowie, następnie różnymi kanałami rozpowszechniamy ją wśród czytelników.
W kolportażu korzystamy głównie z usług poczty, a także z pomocy katolickich księży. Docieramy także na tereny
Naddniestrza (separatystyczna republika na wschodzie Mołdawii -przyp. K.Z.)
oraz Gagauzji (autonomiczny region na południu Mołdawii- przyp. K.Z.).
Kim
są odbiorcy Jutrzenki?
Staramy się docierać do różnych grup wiekowych, zarówno do
osób starszych, młodzieży jak i dzieci, na naszych łamach znajdują się konkursy
i krzyżówki, założenie mamy takie żeby
każdy znalazł w Jutrzence coś dla siebie.
Czy
poza Jutrzenką tutejsza polonia ma jakiś dostęp do mediów polskojęzycznych?
Ile
osób pracuje w redakcji jutrzenki?
W redakcji jest nas dziewięcioro plus korespondenci
zamiejscowi m. in. z Kiszyniowa, Gagauzji, Grigorówki czy Styrczy. Współpracują
z nami również studentki z Warszawy - piszą, robią korekty i tłumaczenia. Praca
w naszym wydawnictwie jest społeczna,
nikt z nas nie otrzymuje za nią żadnych pieniędzy. Mamy za to
satysfakcje - jest to jedyne polskie czasopismo w Mołdawii. (uśmiech)
Czy
piszą państwo tylko w języku polskim?
Nie, ok. 30 % tekstów piszemy w języku rosyjskim, lub
rumuńskim. Jeśli jest jakiś bardzo ciekawy materiał, który chcemy aby znalazł
szersze grono odbiorców to piszemy w dwóch językach, jak było na przykład z
artykułem o profesorze Korczaku.
Jak to
jest właściwie ze znajomością języka polskiego wśród miejscowych Polaków?
W 1991 przyjechał tu
ksiądz Jacek, proboszcz Bieleckiej parafii, jak twierdzi, wtedy tylko jedna
rodzina mówiła tu po polsku. Później wszyscy uczyliśmy się tu Języka Polskiego
od nowa. Toteż nauka języka i krzewienie polskiego, pisanego słowa to jeden z
głównych celów jakie stawiamy sobie w „Jutrzence”. Chcemy zachęcić czytelników
do nauki. Mamy ku temu specjalną rubrykę. Czasem przyjeżdżają do nas
nauczycielki Polskiego z Katowic. Celem tych wszystkich działań jest, aby
ludzie dbali o swoje korzenie. Tradycję polską, każdy tu wyniósł z domu, ale
znajomość języka polskiego jest także bardzo ważna. Uważam że te działania
przynoszą skutki, młodzież faktycznie
zaczyna rozmawiać po polsku. Co raz więcej rodaków stara się też o Kartę
Polaka. A uzyskanie takiego dokumentu w Mołdawii nie należy do najprostszych.
Nie wystarczy znać kilka słówek, trzeba odbyć po polsku rozmowę z panią konsul.
Ale wydaje mi się, że z nauką języka polskiego w Mołdawii i tak jest chyba
lepiej niż w innych byłych republikach związku radzieckiego.
Czy
organizujecie jakieś spotkania dla
czytelników. Czy, jako wydawnictwo staracie się jednoczyć swoich odbiorców?
Tak, tak. W tym roku mamy na przykład zorganizowane 3
spotkania literackie, z twórczością: ks. J. Twardowskiego, Z. Herberta i Cz.
Miłosza. Zresztą muszę dodać, że Mołdawianie też chętnie przychodzą na nasze
spotkania. Ostatnio organizowaliśmy wystawę poświęconą Januszowi Korczakowi. Trzeba tu
dodać że w Kiszyniowska organizacja „Polska Wiosna w Mołdawii” również działa bardzo aktywnie organizują aż
26 różnych imprez w ciągu roku. W Kiszyniowie działa też Polska Młodzieżówka,
jest również Polskie Towarzystwo Medyczne. Oprócz Bielc i Kiszyniowa jest
jeszcze dość zwarta polonia w Komracie (Gagauzja) ich jest tam troszkę mniej,
ale też radzą sobie nieźle.
W
tamtym roku Jutrzenka borykała się z problemami finansowymi, czy kryzys został
już zażegnany?
Wasze
wydawnictwo to nie tylko Jutrzenka, co jeszcze wydajecie?
Wydajemy książki, wspólnie z Uniwersytetem w Kiszyniowie,
jeżeli jakieś spotkania były, np. o Giedrojciu to potem wydajemy takie materiały
pokonferencyjne. Wydajemy także „Wspomnienia rodzinne”, już wyszła ich druga
część nie długo wyjdzie także trzecia. tzn. jest już przygotowywana od pięciu
lat, natomiast w końcu mają się znaleźć pieniądze na jej wydrukowanie. „Wspomnienia rodzinne” powstają
na bazie konkursu literackiego w którym uczestnicy piszą o swoich korzeniach.
Podczas festiwalu „Polska Wiosna..” wręczamy nagrody autorom najciekawszych
tekstów.
Pani
urodziła się na dalekim wschodzie, czy mogła by pani pokrótce przybliżyć nam
swoja historię?
Tak, ja urodziłam się w Chabarowsku (Rosja). Natomiast mój
dziadek (Polak) urodził się w Krzemieńcu, po wojnie był zesłany na Syberię,
moja mama była wtedy jeszcze małą dziewczynką. Babcia razem z nią pojechała za
dziadkiem, żeby mu pomóc. Pracowała tam za marne grosze. Między czasie dziadek
zachorował na gruźlicę, i zmarłby tam gdyby nie ona. Później kiedy już
wyzdrowiał, pracował przy budowie kolei.
Po jakimś czasie, dzięki wykształceniu mógł awansować i został
księgowym. Dostał wtedy prawa „wolno-osileńca” (wolnego osadnika -K.Z.),
nauczył się też dobrze Rosyjskiego. Moja mama urodziła się tam, skończyła studia
w Chabarowsku i wyszła za mąż za Rosjanina. Wtedy urodziłam się ja. Kiedy można
już było swobodnie wybierać miejsce zamieszkania, dziadek bardzo chciał wrócić
w rodzinne strony, na dzisiejszą Ukrainę. Zaproponowano mu miejsce pracy w Czerniowcach,
zgodził się, przyjechał, mieszkał sam i czekał na mieszkanie dla rodziny,
niestety nie udało się, ale potem zaproponowano mu mieszkanie tu w Bielcach. Że
to było niedaleko to zgodził i tak znaleźliśmy się w Mołdawii. Tutaj dziadek i
babcia dożyli swoich ostatnich dni. Niestety nie udało się dziadkowi wrócić do
Krzemieńca na stałe. Owszem odwiedzał Krzemieniec, ja też mieszkając już z
rodzicami w Nowokuzniecku pamiętam, że jeździłam tam z nim na wakacje. Kiedy
przyjeżdżałam do Krzemieńca mówiłam po rosyjsku zamiast po polsku, kiedy
wracałam do Nowokuzniecka mówiłam po polsku zamiast po rosyjsku i tak mi się
zmieniało z polskiego na rosyjski i „na abarot”. (śmiech) Ta mieszanka była
ciekawa, potem nie miałam już takiego kontaktu z językiem polskim. Tutaj, do
Bielc przyjechaliśmy dopiero w latach
70. Jakiś czas później zaczęłam studia w Odessie, tam w sklepach i w księgarniach
można było kupić polskie książki. Przywoziłam wtedy do domu Polskie czasopisma,
moja mama je czytała. Mama wciąż jeszcze czyta po polsku, trochę gorzej z
mówieniem. W Bielcach na powrót złapałam kontakt z językiem dopiero w latach 90tych
gdy w domu polskim pojawiła się pierwsza nauczycielka. Rozpoczęłam wtedy
czteroletni kurs języka polskiego, poza tym pracowaliśmy nad Jutrzenka to też
bardzo pomagało w opanowaniu języka.
Dziękuję
serdecznie za rozmowę i życzę Pani pomyślności w dalszej pracy
Kamil Zarański
*Motto czasopisma „Jutrzenka”