środa, 9 października 2013

„Bądź z serca pozdrowiona, ojczysta święta mowo!”*

Rozmowa z Heleną Usową redaktorką naczelną czasopisma „Jutrzenka” jedynej polonijnej gazety w Mołdawii.

Mołdawia to kraina wielu kultur. Swoje miejsce, w wyniku zakrętów historii znaleźli tu także liczni Polacy. Wciąż żywa w nich jest Polska tożsamość i miłość do kraju nad Wisłą. Od pokoleń odcięci od macierzy, nasi rodacy, niestety  zatracają powoli ojczystą mowę. Nie godzi się z tym Pani Helena Usową redaktor naczelna „Jutrzenki” jedynego polonijnego (wyd. w j. Polskim) pisma w Mołdawii, animatorka i organizatorka życia kulturalnego Mołdawskiej polonii. Pani Helena to wyjątkowa, nieoceniona dla tamtejszej polonii postać. Dziennikarka, animatorka życia kulturalnego, organizatorka imprez i wystaw o tematyce patriotycznej, kobieta-instytucja.  Na co dzień mieszka w Bielcach na północy Mołdawii, tam gdzie znajduje się największe skupisko Polaków w tym kraju. W rozmowie z nami zgodziła się opowiedzieć o swojej pracy, o wyzwaniach, problemach i marzeniach jakie się z nią wiążą, a także o samej sobie swoim pochodzeniu i swojej rodzinie.

Od jak dawna ukazuje się „Jutrzenka”?

Jutrzenka ukazuje się od 1996 roku, wydawana jest nakładem 700 sztuk.  Z czego 500 egzemplarzy zostaje w Mołdawii, zaś reszta trafia do Polski i Rumunii. ”Jutrzenkę” drukujemy w Kiszyniowie, następnie różnymi kanałami rozpowszechniamy ją wśród czytelników. W kolportażu korzystamy głównie z usług poczty, a także z pomocy  katolickich księży. Docieramy także na tereny Naddniestrza (separatystyczna republika na wschodzie Mołdawii -przyp. K.Z.) oraz Gagauzji (autonomiczny region na południu Mołdawii- przyp. K.Z.).

Kim są odbiorcy Jutrzenki?         

Staramy się docierać do różnych grup wiekowych, zarówno do osób starszych, młodzieży jak i dzieci, na naszych łamach znajdują się konkursy i krzyżówki,  założenie mamy takie żeby każdy znalazł w Jutrzence coś dla siebie.

Czy poza Jutrzenką tutejsza polonia ma jakiś dostęp do mediów polskojęzycznych?

Nie, niestety nie, wyjątkiem są tylko ci którzy posiadają antenę satelitarną, oni mogą odbierać niektóre kanały polskiej TV. Ale takie przypadki to u nas rzadkość. Natomiast jeśli chodzi o dostęp do słowa pisanego, to mamy w Kiszyniowie polską bibliotekę. Jest jeszcze Internet, ale do niego nie każdy ma dostęp (szczególnie dotyczy to osób starszych)

Ile osób pracuje w redakcji jutrzenki?

W redakcji jest nas dziewięcioro plus korespondenci zamiejscowi m. in. z Kiszyniowa, Gagauzji, Grigorówki czy Styrczy. Współpracują z nami również studentki z Warszawy - piszą, robią korekty i tłumaczenia. Praca w naszym wydawnictwie jest społeczna,  nikt z nas nie otrzymuje za nią żadnych pieniędzy. Mamy za to satysfakcje - jest to jedyne polskie czasopismo w Mołdawii. (uśmiech)

Czy piszą państwo tylko w języku polskim?

Nie, ok. 30 % tekstów piszemy w języku rosyjskim, lub rumuńskim. Jeśli jest jakiś bardzo ciekawy materiał, który chcemy aby znalazł szersze grono odbiorców to piszemy w dwóch językach, jak było na przykład z artykułem o profesorze Korczaku.

Jak to jest właściwie ze znajomością języka polskiego wśród miejscowych Polaków?

W 1991  przyjechał tu ksiądz Jacek, proboszcz Bieleckiej parafii, jak twierdzi, wtedy tylko jedna rodzina mówiła tu po polsku. Później wszyscy uczyliśmy się tu Języka Polskiego od nowa. Toteż nauka języka i krzewienie polskiego, pisanego słowa to jeden z głównych celów jakie stawiamy sobie w „Jutrzence”. Chcemy zachęcić czytelników do nauki. Mamy ku temu specjalną rubrykę. Czasem przyjeżdżają do nas nauczycielki Polskiego z Katowic. Celem tych wszystkich działań jest, aby ludzie dbali o swoje korzenie. Tradycję polską, każdy tu wyniósł z domu, ale znajomość języka polskiego jest także bardzo ważna. Uważam że te działania przynoszą skutki,  młodzież faktycznie zaczyna rozmawiać po polsku. Co raz więcej rodaków stara się też o Kartę Polaka. A uzyskanie takiego dokumentu w Mołdawii nie należy do najprostszych. Nie wystarczy znać kilka słówek, trzeba odbyć po polsku rozmowę z panią konsul. Ale wydaje mi się, że z nauką języka polskiego w Mołdawii i tak jest chyba lepiej niż w innych byłych republikach związku radzieckiego.

Czy organizujecie jakieś spotkania dla  czytelników. Czy, jako wydawnictwo staracie się  jednoczyć swoich odbiorców?

Tak, tak. W tym roku mamy na przykład zorganizowane 3 spotkania literackie, z twórczością: ks. J. Twardowskiego, Z. Herberta i Cz. Miłosza. Zresztą muszę dodać, że Mołdawianie też chętnie przychodzą na nasze spotkania. Ostatnio organizowaliśmy wystawę  poświęconą Januszowi Korczakowi. Trzeba tu dodać że w Kiszyniowska organizacja „Polska Wiosna w Mołdawii”  również działa bardzo aktywnie organizują aż 26 różnych imprez w ciągu roku. W Kiszyniowie działa też Polska Młodzieżówka, jest również Polskie Towarzystwo Medyczne. Oprócz Bielc i Kiszyniowa jest jeszcze dość zwarta polonia w Komracie (Gagauzja) ich jest tam troszkę mniej, ale też radzą sobie nieźle.

W tamtym roku Jutrzenka borykała się z problemami finansowymi, czy kryzys został już zażegnany?

To nie tylko my mieliśmy problemy, to każde pismo polonijne – ale teraz ambasada i konsulat twierdzą, że powoli będzie lepiej. Na szczęście udało nam się w ogóle przetrwać. Przez jakiś czas z powodów finansowych nie mogliśmy się ukazywać. Mieliśmy też problem z kolportażem, ambasada polska odmówiła nam pokrycia kosztów więc musieliśmy przekazywać Jutrzenkę przez prywatne osoby.  W ubiegłym „tragicznym” roku pomoc napłynęła  do nas z konsulatu. W tym roku jeszcze nie wiemy jak to będzie. Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie z którą współpracujemy już otrzymała jakąś kwotę, ale nie wiemy czy ona wystarczy. Zwróciłam się więc z prośba o pomoc znów do konsulatu. Mamy nadzieje, że nam pomogą, jeśli fundacja nie da rady. A z tego co wiem to „Fundacja pomoc polakom na wschodzie” w tym roku otrzymała jeszcze mniej pieniędzy niż w ostatnim. Także może być ciężko. Jutrzenka jest, na razie w Internecie. My pracujemy za darmo, z kolportażem też nauczyliśmy się jakoś sobie radzić, ale wydrukować czasopisma za darmo się nie da. W ubiegłym roku  oddaliśmy numer do drukarni, ale nie mogliśmy go odebrać, bo brakowało nam pieniędzy. Zawsze zbieramy na ten cel datki przed festiwalem „Polska wiosna w Mołdawii”, jednak, to nie wystarcza. Ale miejmy nadzieje, że jakoś to będzie.

Wasze wydawnictwo to nie tylko Jutrzenka, co jeszcze wydajecie?

Wydajemy książki, wspólnie z Uniwersytetem w Kiszyniowie, jeżeli jakieś spotkania były, np. o Giedrojciu to potem wydajemy takie materiały pokonferencyjne. Wydajemy także „Wspomnienia rodzinne”, już wyszła ich druga część nie długo wyjdzie także trzecia. tzn. jest już przygotowywana od pięciu lat, natomiast w końcu mają się znaleźć pieniądze na jej  wydrukowanie. „Wspomnienia rodzinne” powstają na bazie konkursu literackiego w którym uczestnicy piszą o swoich korzeniach. Podczas festiwalu „Polska Wiosna..” wręczamy nagrody autorom najciekawszych tekstów.

Pani urodziła się na dalekim wschodzie, czy mogła by pani pokrótce przybliżyć nam swoja historię?

Tak, ja urodziłam się w Chabarowsku (Rosja). Natomiast mój dziadek (Polak) urodził się w Krzemieńcu, po wojnie był zesłany na Syberię, moja mama była wtedy jeszcze małą dziewczynką. Babcia razem z nią pojechała za dziadkiem, żeby mu pomóc. Pracowała tam za marne grosze. Między czasie dziadek zachorował na gruźlicę, i zmarłby tam gdyby nie ona. Później kiedy już wyzdrowiał, pracował przy budowie kolei.  Po jakimś czasie, dzięki wykształceniu mógł awansować i został księgowym. Dostał wtedy prawa „wolno-osileńca” (wolnego osadnika -K.Z.), nauczył się też dobrze Rosyjskiego. Moja mama urodziła się tam, skończyła studia w Chabarowsku i wyszła za mąż za Rosjanina. Wtedy urodziłam się ja. Kiedy można już było swobodnie wybierać miejsce zamieszkania, dziadek bardzo chciał wrócić w rodzinne strony, na dzisiejszą Ukrainę. Zaproponowano mu miejsce pracy w Czerniowcach, zgodził się, przyjechał, mieszkał sam i czekał na mieszkanie dla rodziny, niestety nie udało się, ale potem zaproponowano mu mieszkanie tu w Bielcach. Że to było niedaleko to zgodził i tak znaleźliśmy się w Mołdawii. Tutaj dziadek i babcia dożyli swoich ostatnich dni. Niestety nie udało się dziadkowi wrócić do Krzemieńca na stałe. Owszem odwiedzał Krzemieniec, ja też mieszkając już z rodzicami w Nowokuzniecku pamiętam, że jeździłam tam z nim na wakacje. Kiedy przyjeżdżałam do Krzemieńca mówiłam po rosyjsku zamiast po polsku, kiedy wracałam do Nowokuzniecka mówiłam po polsku zamiast po rosyjsku i tak mi się zmieniało z polskiego na rosyjski i „na abarot”. (śmiech) Ta mieszanka była ciekawa, potem nie miałam już takiego kontaktu z językiem polskim. Tutaj, do Bielc  przyjechaliśmy dopiero w latach 70. Jakiś czas później zaczęłam studia w Odessie, tam w sklepach i w księgarniach można było kupić polskie książki. Przywoziłam wtedy do domu Polskie czasopisma, moja mama je czytała. Mama wciąż jeszcze czyta po polsku, trochę gorzej z mówieniem. W Bielcach na powrót złapałam kontakt z językiem dopiero w latach 90tych gdy w domu polskim pojawiła się pierwsza nauczycielka. Rozpoczęłam wtedy czteroletni kurs języka polskiego, poza tym pracowaliśmy nad Jutrzenka to też bardzo pomagało w opanowaniu języka.

Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę Pani pomyślności w dalszej pracy
                                                                                                                     
Kamil Zarański    
*Motto czasopisma „Jutrzenka”