poniedziałek, 6 października 2014

Tu przecież żyli ludzie...



Bez wielkiej polityki, bez zwyczajowego już u nas przeciągania liny „nasze –wasze” i bez wzajemnego obwiniania, w atmosferze wspólnej zadumy i pojednania spotkali się w Borysławskim lesie Ukraińcy, Polacy, potomkowie dawnych mieszkańców tej nieistniejącej już wioski oraz ludzie kompletnie z zewnątrz których połączyło wspólne poczucie że 500 lat historii i kilkadziesiąt pokoleń urodzonych i wychowanych tu ludzi nie powinno tak po prostu zapaść się w mroku gęstego a otaczającego już Borysławkę, lasu ludzkiej niepamięci.


Pierwsze wzmianki o Borysławce –wsi na południe od Rybotycz pochodzą jeszcze z XV wieku, jeszcze w 1921 roku było tu 110 domów, cerkiew i cmentarz, mieszkało tu 630 osób: Ukraińców, Polaków i Żydów. Dziś błotnistą drogą przez las trudno tu dojść nawet na piechotę. A wszystko co zostało z tej wsi to jedna waląca się chata, zmurszały przydrożny krzyż i kilka poprzewracanych nagrobków. Gdzie nie gdzie, kiedy wpatrzymy się w przydrożne krzaki zauważyć jeszcze można ślady podmurówki albo zasypaną studnie.
-To była kiedyś duża ładna wieś -wspomina pani Halina Fajfer, jedna z dwóch żyjących jeszcze mieszkanek Borysławki.- Kiedy nas wysiedlali miałam 14 lat, to było straszne, nagle zabrali nas z domów i wywieźli daleko do obozu w Jaworznie. Moja mama była Ukrainką a ojciec Polakiem i tylko dlatego udało się nam tutaj wrócić, ale co tam przeżyłam to moje, 40 przesłuchań, bicie, …trudno mi o tym mówić.  Kiedy wróciliśmy tutaj wsi już nie było, domy spalono- (spalenia dokonało  OUN przyp. K.Z.)
Wysiedlenia mieszkańców w większości Ukraińskiej Borysławki dokonało w 1945 roku Ludowe Wojsko Polskie. Wysiedlenia stanowiły element walki z Ukraińskimi oddziałami ukrywającymi się na tych terenach. Była to też swoista odpowiedź na zbrodnie dokonywane przez Ukraińskich  Nacjonalistów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Jednakże jak podkreślali obecni, cierpieniem cierpienia odkupić się nie da. I tak wspólnie w zadumie stanęli po latach Polacy z Ukraińcami na cmentarzu w nieistniejącej wsi i wspólną modlitwą i śpiewem stworzyli magiczny krąg, w którym zniknęły gdzieś wzajemnie uprzedzenia i pretensje. Jak powiedział   Taras Kompaniczenko z Chorei Kozackiej z Kijowa –Podzieliła nas trudna historia, wiele złego się stało między nami ale niech to co złego było zawiązane na ziemi niech i tu na ziemi będzie rozwiązane przez wzajemne zrozumienie i dobrą wolę.-
Nad ciszą Borysławskiego lasu wybrzmiały słowa wiersza „Do Lachów” Ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenki:
„[…]Dajże rękę kozakowi serce czyste razem daj
Będziem w sobie Chrystusowi
Wznowim dawny, cichy raj”   
-Dla Ukrainy nadszedł czas X- ciągnął dalej T. Kompaniczenko- i to, że właśnie teraz w biedzie odnaleźliśmy w was braci i przyjaciół to cudowna rzecz i to nie przeminie, zostanie w naszych sercach na wieki.-
u chodzi o upamiętnienie ludzi, ludzi którzy tu żyli i chyba każdy sposób jest tu dobry.- mówi Antoni Pilch organizator wydarzenia. – będziemy się starali żeby spotkanie to miało charakter cykliczny sądzę, że to ważne dla nas wszystkich, dla naszej tożsamości i świadomości-
Borysławka nie jest jedyną  „nieistniejącą wsią”, w Galicji jest bowiem dziesiątki takich martwych światów, wygaszonych nagle przez takie czy inne wydarzenia, ile jest po obu stronach granicy opuszczonych cerkwi, walących się kościołów, zapomnianych cmentarzy i zdziczałych sadów. Jeśli będziemy potrafili na chwile wzbić się ponad narodowe podziały dostrzeżemy, że niezależnie od tego czy są one związane z Polakami, Ukraińcami, Żydami, czy Niemcami, każde z nich jest krwawiącą raną na naszej chcąc, nie chcąc ale jednak od zawsze 
wielokulturowej i różnobarwnej ziemi.

                                                                                                      Kamil Jacek Zarański

(Opublikowano na łamach tygodnika Życie Podkarpackie) (foto kjz)