Poza granicami polski
żyje wielu naszych rodaków. Niektórzy wyjechali zarobkowo inni padli ofiarą
zmiany granic, niektórych, wbrew ich woli, w obce strony wywiodła trudna polska
historia. Ci ostatni często znaleźli się w miejscach, gdzie życie jest dużo
trudniejsze niż to, które my znamy. Społeczność mieszkańców Raszkowskiej
Słobody to w dużej mierze potomkowie
polskich powstańców. Pomimo ich bohaterskich korzeni los nie potraktował tych
ludzi ulgowo.
A umiłowana ojczyzna przypomina sobie o nich rzadko. Żyją oni
dziś w najbiedniejszym regionie Europy. Niestabilnej ekonomicznie, politycznie
i militarnie, nie uznawanej przez żaden kraj, Republice Naddniestrzańskiej . Dziś oprócz skrajnej biedy grozi im także wojna...
Państwo którego niema
Oficjalnie Naddniestrze to integralna część Mołdawii, w
rzeczywistości jednak region ten od ponad 20 lat funkcjonuje jako osobny,
niezależny od Kiszyniowa kraj. Mieszkają tu w większości Rosjanie. Rosja, choć
oficjalnie nie uznaje niepodległości Naddniestrza, wspiera finansowo i militarnie ten region. Pomimo iż
ustrój Republiki Naddniestrzańskiej to teoretycznie demokracja, w istocie
możemy tam odnaleźć wiele elementów nawiązujących do radzieckich korzeni. W
godle republiki odnajdziemy sierp, młot i czerwoną gwiazdę. Flaga Naddniestrza
to flaga byłej radzieckiej MASRR. Na ulicach naddniestrzański
ch miast stoją
pomniki Lenina, są też wymalowane czerwoną farbą propagandowe hasła. Ziemia jest
tu własnością państwową a w całym „państwie” funkcjonuje tylko kilka fabryk. Poprzez
nieuregulowaną sytuacje polityczną zakłady produkcyjne borykają się z poważnymi
problemami w eksporcie, co poważnie uszczupla dochody „republiki”. Naddniestrze
funkcjonuje głównie dzięki pomocy Rosyjskiej oraz rzeszom obywateli, którzy
pracując zagranicą wysyłają pieniądze swoim rodzinom.
Na nieistniejącej
granicy z nieistniejącym krajem
Po łącznie ponad 24 godzinach „telepania się i
podskakiwania” na fatalnych drogach Ukrainy i nieco lepszych – Mołdawii,
dotarliśmy do doliny Dniestru gdzie przebiega nie zaznaczana na mapach granica. Czasem można tam jeszcze
spotkać czołgi. Na kilkaset metrów przed Mołdawskim posterunkiem granicznym,
pochowaliśmy aparaty fotograficzne i przepakowaliśmy bagaże, tak aby dary które
wieziemy polakom sprawiały wrażenie naszych prywatnych rzeczy. Na teren
Naddniestrza mają zakaz wstępu wszelkie organizacje humanitarne. Bez
specjalnych pozwoleń i akredytacji ze strony władz w Tyraspolu (stolica
„republiki”) nie mogą tu także wjeżdżać dziennikarze.
Kiedy dojeżdżamy do Mołdawskiego posterunku poirytowani
żołnierze wypytują nas po co właściwie jedziemy do „tego Naddniestrza” i co nas
tam tak interesuje. Ruszamy dalej. Wleczemy się przez szeroki, pusty most zbliżając
się do Naddniestrzańskiego posterunku. Zatrzymujemy się przed barakiem nad
którym łopocze czerwono zielona flaga „republiki”. W aucie zapada cisza,
przeglądamy się w podejrzliwych spojrzeniach Naddniestrzańskich
funkcjonariuszy. W trakcie odprawy, ma miejsce rozmowa z oficerem politycznym,
który pyta, czy aby wśród nas nie ma zwolenników Unii Europejskiej -przemilczeliśmy.
W Naddniestrzu nadal dochodzi do aresztowań na tle politycznym, a Ambasada
polska w Kiszyniowie ostrzega, że polscy obywatele którzy znajdą się na terenie
”republiki’, nie mogą liczyć na pomoc rodzimych służb dyplomatycznych.
Po mniej więcej godzinie ruszamy dalej. Dzięki staraniom
życzliwych nam osób otrzymaliśmy pozwolenie na 3 dni pobytu. Normalnie, przepustkę
do Naddniestrza wydaje się tylko na 8 godzin
.
O odcieniach biedy
Kiedy tak snujemy się powoli ulicami Rybnicy (drugie co do
wielkości miasto w regionie) mamy czas żeby nieco się porozglądać. Otaczają nas
szare, wysokie wieżowce o zagrzybionych ścianach, zdewastowane i opuszczone
hale fabryczne, puste gmachy urzędów, o powybijanych szybach. Choć od Mołdawii,
dzieli nas zaledwie kilometr, a może mniej to jednak mam wrażenie, że
znaleźliśmy się w innym
świecie. W Mołdawii bieda jest kolorowa, przesiąknięta
pstrokatością domów i obejść, tu przybiera ona tylko różne odcienie szarości.
Zjeżdżamy z głównej drogi i wjeżdżamy na gruntową, po kilku
kilometrach w promieniach zachodzącego, już, słońca dostrzegamy pierwsze
zabudowania Raszkowskiej Słobody. Wieś wcześniej nazywano Księdzowo. Miał ją,
bowiem, założyć Raszkowski proboszcz. Który osiedlił tu kilka polskich rodzin z
Galicji, prześladowanych po powstaniu styczniowym. Jako, że wieś była prywatną
własnością kapłana, carskie władze miały tu niejako związane ręce. Sytuacja uległa
zmianie po rewolucji w 1917 roku, wtedy też zmieniono nazwę wsi na Słoboda
Raszków. Pomimo wielu lat sowietyzacji w lokalnej społeczności przetrwała
polska tożsamość, oraz katolicka wiara. Dziś żyje tu około 700 osób narodowości
polskiej, działa rzymsko-katolicka parafia, jest polonijna świetlica, w szkole
podstawowej dzieci uczą się j. polskiego.
Wieś złożona jest głównie z szarych i niewielkich pokrytych
eternitem domków, obejścia są ubogie. Przez miejscowość wiedzie, mocno
rozjeżdżona, polna droga.
Ludzie
Kiedy podjechaliśmy pod budynek świetlicy czekali tam na nas
mieszkańcy. Przywitali nas z uśmiechem i szczerą radością, niebyło w tym nic z
wyuczonej „oficjałki”. Co ciekawe wśród zebranych były tylko kobiety i dzieci.
Jak się okazało, niemal wszyscy mężczyźni wyjechali za pracą. Większość z nich
pracuje na budowach: w Moskwie, Kijowie i na dalekim Magadanie (ponad 7 000 km stąd). W
do
mu spędzają tylko kilka miesięcy w roku.
Jako, że byliśmy zmęczeni po podróży rodzina państwa
Pogrzebnych zaprosiła nas do siebie. Gospodyni -pani Maria uśmiechnięta i
otwarta kobieta w średnim wieku, mieszka wraz z synem i dwoma córkami, najmłodsza
z nich uczęszcza do szóstej klasy.
Na początku próbowaliśmy rozmawiać po polsku, jednak
sprawiało to domownikom problemy. Przeszliśmy więc na język rosyjski,
posiłkując się czasem polskimi i ukraińskimi wyrazami. Gospodyni śmiała się, że
rozmowa toczy się „po słowiańsku”.
A jako, że „po słowiańsku”- to i nie mogło zabraknąć
tradycyjnej słowiańskiej gościnności. Choć państwo Pogrzebni żyją bardzo
skromnie, pani Maria suto zastawiła stół lokalnymi przysmakami. Nie brakło też domowej
roboty bimbru, tzw. „buraczanki”, której produkcja jest tutaj legalna i
absolutnie powszechna. Jak się dowiedziałem
mieszkańcy nie robią tu zakupów w
sklepie, nie stać ich na to, każda gospodyni ma tu wszystko „swoje”, od płodów
ziemi, przez nabiał, mięso, pieczywo, po alkohol. Kwitnie handel zamienny, wieś
jest po prostu samowystarczalna.
Pieniądze, które przywożą mężowie oszczędza się tu wyłącznie na wydatki
niezbędne takie jak: rachunki, paliwo, czy ubrania.
Kto ty jesteś…
Następnego dnia rano, w szkole podstawowej dzieci
zorganizowały dla nas występ. Przyodziane w ludowe polskie stroje, śpiewały
polskie piosenki i recytowały patriotyczne wiersze, a wszystko to z prawdziwym
przejęciem i powagą. W ich ustach Polska zdawała się być, dziwnym nieosiągalnym
sacrum. Utraconym rajem i ziemią obiecaną zarazem.
Po występie dyrektor szkoły, (Mołdawianin) pokazał nam klasę
do nauki języka Polskiego, gdzie nad tablicą wisi polskie godło a na ścianach są
portrety polskich królów i pisarzy.
Tu dzięki staraniom środowisk polonijnych, od kilku lat
miejscowe dzieci uczą się ojczystej mowy a także historii i geografii polski.
Po wizycie w szkole odwiedziliśmy pana Jana Pogrzebnego. Pan
Jan jest weteranem II wojny światowej. Razem z I Armią WP zdobywał w 1945r
Berlin. Dziś jest inwalidą, niema obu nóg, żyje wraz z żoną ze skromnej
naddniestrzańskiej renty. Pan Jan świetnie mówi po polsku, po wojnie mógł
zostać w kraju, jednak zdecydował się wrócić na ojcowiznę. Jak mówi dziś –
Polska jest piękna, pamiętam: Toruń, Bydgoszcz... Ale to tu jest moje miejsce,
nie mógł bym inaczej!
„Maryjo caryco mira”
Liturgie odprawia się tu po rosyjsku, po polsku są tylko niektóre
modlitwy i pieśni. Jak mówi pani Tania, jedna z mieszkanek- Ja na co dzień mówię po rosyjsku, ale modle
się zawsze po polsku, tak mnie nauczyła mama.-
Kiedy oglądam dekoracje wewnątrz świątyni, moją
uwagę zwraca napis. „Maryjo, caryco pokoju, módl się za nami”
Tutejsza wspólnota nie narzeka na brak powołań, z
Raszkowskiej Słobody pochodzi Arcybiskup Kijowski ks. Piotr Malczuk, a także
ks. Rusłan proboszcz parafii w niedalekim Raszkowie.
„Nocne rodaków
rozmowy”
Wieczorem przyszedł czas na zabawę. W wiejskiej świetlicy dzieci
przygotowały program artystyczny, było przedstawienie, wiersze, a na koniec
tańce przy dźwiękach skocznej ludowej muzyki. Najmłodsi porwali nas wszystkich
do tańca w kółku. Przed świetlicą miejscowi chłopcy przygotowali inną atrakcję.
Zaprzęgli konie i obwieźli nas na drewnianych wozach
wokół wioski. W trakcie
przejażdżki 10 letni woźnica celowo przyspieszał na nierównościach, dla
„podniesienia nam adrenaliny”.
Po wszystkim wróciliśmy do domu państwa Pogrzebnych gdzie
zasiedliśmy do stołu, po chwili pojawili się też sąsiedzi. Przy specyfikach
lokalnej kuchni i łyku tradycyjnej „buraczanki”, zaczęliśmy rozmawiać, o tym
jak tu się, tak naprawdę, żyje i o zmartwieniach z jakimi mierzą się na co
dzień mieszkańcy.
Bieda w której żyją, zmusza ich do wielu rzeczy, do rozłąki
z bliskimi do bycia „samowystarczalnymi”, ale tworzy także wyjątkowe wzajemne
zaufanie i solidarność między sąsiadami.
Nie da się nie zauważyć, strachu jaki odczuwają przed
przyszłością i braku nadziei na to że będzie lepiej. Starają się żeby po prostu
nie było gorzej.
Pani Maria przyznała, że obawia się o syna, bo ten niedługo
idzie do wojska, a służba w Naddniestrzańskiej Armii jest bardzo niebezpieczna
i trwa aż 2 lata. Przemoc jest tam na porządku dziennym a zjawisko„fali” jest
nader powszechne. Zresztą nigdy nie wiadomo czy w czasie jego służby nie dojdzie
do eskalacji konfliktu z Mołdawią. Naddniestrze to nie jest jednak normalny
kraj.
- A może to wszystko to nasza wina, że my się godzimy zawsze
na to co przynosi los?- wzdycha i puentuje smutno pani Maria.
Polityczna sytuacja Naddniestrza zmusza mieszkańców, aby
starali się o obywatelstwa innych krajów. Większość z nich posiada rosyjskie,
ukraińskie albo mołdawskie paszporty, paradoksalnie polskie obywatelstwo jest
dla nich prawie nieosiągalne. Szczytem marzeń jest tu karta polaka.
Współczuć czy
zazdrościć?
Życie w Naddniestrzu ma swoje dwa oblicza, z jednej strony
możemy dostrzec tu solidarność, życzliwość i zaradność mieszkańców, których to
cech moglibyśmy szczerze im pozazdrościć i które to podtrzymują ducha tych
ludzi, z drugiej strony egzystencja w tym miejscu daleka jest od sielanki jaką można by sobie wyobrazić.
Życie tu pełne jest trudów i wyzwań, które nam dziś są już obce. Pomimo ciężaru
ich codziennych zmagań i nieubłaganego biegu lat, znajdują oni nadal w swoich
sercach tęsknotę i miłość do dalekiej ojczyzny. Dlatego i nie tylko dlatego, nie zapominajmy o
naszych rodakach, gdzieś tam, na wschodzie… bo zapomnieć o nich to istotnie
najgorsze co możemy im uczynić.
Kamil Jacek Zarański