Bez wielkiej polityki, bez
zwyczajowego już u nas przeciągania liny „nasze –wasze” i bez wzajemnego
obwiniania, w atmosferze wspólnej zadumy i pojednania spotkali się w
Borysławskim lesie Ukraińcy, Polacy, potomkowie dawnych mieszkańców tej
nieistniejącej już wioski oraz ludzie kompletnie z zewnątrz których połączyło
wspólne poczucie że 500 lat historii i kilkadziesiąt pokoleń urodzonych i
wychowanych tu ludzi nie powinno tak po prostu zapaść się w mroku gęstego a
otaczającego już Borysławkę, lasu ludzkiej niepamięci.
Pierwsze wzmianki o Borysławce –wsi na południe od Rybotycz pochodzą jeszcze z XV wieku, jeszcze w 1921 roku było tu 110 domów, cerkiew i cmentarz, mieszkało tu 630 osób: Ukraińców, Polaków i Żydów. Dziś błotnistą drogą przez las trudno tu dojść nawet na piechotę. A wszystko co zostało z tej wsi to jedna waląca się chata, zmurszały przydrożny krzyż i kilka poprzewracanych nagrobków. Gdzie nie gdzie, kiedy wpatrzymy się w przydrożne krzaki zauważyć jeszcze można ślady podmurówki albo zasypaną studnie.
-To była
kiedyś duża ładna wieś -wspomina pani Halina Fajfer, jedna z dwóch żyjących
jeszcze mieszkanek Borysławki.- Kiedy nas wysiedlali miałam 14 lat, to było
straszne, nagle zabrali nas z domów i wywieźli daleko do obozu w Jaworznie.
Moja mama była Ukrainką a ojciec Polakiem i tylko dlatego udało się nam tutaj
wrócić, ale co tam przeżyłam to moje, 40 przesłuchań, bicie, …trudno mi o tym
mówić. Kiedy wróciliśmy tutaj wsi już
nie było, domy spalono- (spalenia dokonało
OUN przyp. K.Z.)
Wysiedlenia
mieszkańców w większości Ukraińskiej Borysławki dokonało w 1945 roku Ludowe Wojsko
Polskie. Wysiedlenia stanowiły element walki z Ukraińskimi oddziałami
ukrywającymi się na tych terenach. Była to też swoista odpowiedź na zbrodnie
dokonywane przez Ukraińskich
Nacjonalistów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Jednakże jak
podkreślali obecni, cierpieniem cierpienia odkupić się nie da. I tak wspólnie w
zadumie stanęli po latach Polacy z Ukraińcami na cmentarzu w nieistniejącej wsi
i wspólną modlitwą i śpiewem stworzyli magiczny krąg, w którym zniknęły gdzieś
wzajemnie uprzedzenia i pretensje. Jak powiedział Taras Kompaniczenko z Chorei Kozackiej z
Kijowa –Podzieliła nas trudna historia, wiele złego się stało między nami ale
niech to co złego było zawiązane na ziemi niech i tu na ziemi będzie rozwiązane
przez wzajemne zrozumienie i dobrą wolę.-
Nad
ciszą Borysławskiego lasu wybrzmiały słowa wiersza „Do Lachów” Ukraińskiego
wieszcza Tarasa Szewczenki:
„[…]Dajże
rękę kozakowi serce czyste razem daj
Będziem
w sobie Chrystusowi
Wznowim
dawny, cichy raj”
-Dla
Ukrainy nadszedł czas X- ciągnął dalej T. Kompaniczenko- i to, że właśnie teraz
w biedzie odnaleźliśmy w was braci i przyjaciół to cudowna rzecz i to nie
przeminie, zostanie w naszych sercach na wieki.-
u
chodzi o upamiętnienie ludzi, ludzi którzy tu żyli i chyba każdy sposób jest tu
dobry.- mówi Antoni Pilch organizator wydarzenia. – będziemy się starali żeby
spotkanie to miało charakter cykliczny sądzę, że to ważne dla nas wszystkich,
dla naszej tożsamości i świadomości-
Borysławka
nie jest jedyną „nieistniejącą wsią”, w
Galicji jest bowiem dziesiątki takich martwych światów, wygaszonych nagle przez
takie czy inne wydarzenia, ile jest po obu stronach granicy opuszczonych
cerkwi, walących się kościołów, zapomnianych cmentarzy i zdziczałych sadów.
Jeśli będziemy potrafili na chwile wzbić się ponad narodowe podziały
dostrzeżemy, że niezależnie od tego czy są one związane z Polakami, Ukraińcami,
Żydami, czy Niemcami, każde z nich jest krwawiącą raną na naszej chcąc, nie
chcąc ale jednak od zawsze
wielokulturowej i różnobarwnej ziemi.
Kamil Jacek Zarański
(Opublikowano na łamach tygodnika Życie Podkarpackie) (foto kjz)
wielokulturowej i różnobarwnej ziemi.
Kamil Jacek Zarański
(Opublikowano na łamach tygodnika Życie Podkarpackie) (foto kjz)