Najbardziej
malowniczo położona wieś w regionie przemyskim. Trzy i pół kilometra pod górę
od najbliższego kawałka asfaltu. Wieś bez wodociągów, gazu, bez kanalizacji,
bez telewizji i Internetu. 2 zamieszkałe
domy, stara cerkiew, kilka rozwalających się chałup i zapomniany cmentarz. Oto
Kopysno, wieś sięgająca swoją barwną historią przynajmniej do początku XIV w. W
XX w wysiedlona, spalona, wymarła. Na koniec przywrócona do życia przez kilku
„twardzieli z pasją”.
Kopysno -zaledwie 30 km od Przemyśla . Już nie
daleko za rogatkami miasta zmienia się krajobraz i droga. Najpierw szosą przez
Rybotycze, ostatni sklep, szkoła i kościół. Zjeżdżam z asfaltu i starym volkswagenem
wspinam się stromą i wyboistą drogą
gruntową, przez głębokie kałuże i nierówności, poprzeczne uskoki, na których cudem
ze nie tracę kół .
Mam szczęście, grzeje słońce i kałuże po nocnym
deszczu schną w oczach. Trudno mi uwierzyć, że gdzieś tam na końcu tej drogi,
jest wieś, żyją ludzie. Jest przydrożna kapliczka, z wiekową figurką św. Jana. Kapliczkę
wybudowali mieszkańcy Kopysna w 1848 roku na pamiątkę zniesienia pańszczyzny.
Przydrożny krzyż na rozstaju łączy zapomniane drogi.
Tę od Rybotycz, kompletnie nieprzejezdną
drogą przez Brylińce w stronę Przemyśla, oraz równie zapomnianą drogę do
Koniuszy. Tu dla przyjezdnych zaczyna się przygoda z Kopysnem, tu dla wygnanych
mieszkańców kończył się świat jaki znali. Kopysno przed II wojną światową
liczyło 770 mieszkańców, w większości grekokatolików, choć były tam też rodziny
polskie i żydowskie. Po wojnie w ramach akcji „Wisła” większość mieszkańców
wysiedlono. Następnie wieś została spalona, pozostali tylko nieliczni
mieszkańcy oraz kilka drewnianych chałup. Wieś powoli wymierała, aż całkiem
zagasło w niej życie.
Ślady
dawnej wsi
Jeszcze parę metrów i znajduje się w sercu starej wsi, w której
kiedyś tętniło życie. I choć mało już przetrwało śladów po starych
zabudowaniach, to wg. spisu powszechnego z 1921r. był tu dwór i 104 domy. Była szkoła, cerkiew, sklep,
karczma, dwie kuźnie, dwie szewskie pracownie. Dziś rosną tu krzaki, baczny
obserwator zauważyć może wystające fragmenty starych zabudowań, miejsca ze śladami
fundamentów.
Kieruje się w stronę cerkwi jest ona niemym
świadkiem tragicznych losów wsi. Z miejscowością związane są ściśle losy rodu
Kopystyńskich. Ich najbardziej znany przedstawiciel Michał Kopystyński władyka (prawosławny
biskup) przemyski. Został wyklęty ze swego kościoła za ostrą krytykę i
przeciwstawianie się postanowieniom unii brzeskiej, która łączyła prawosławie z
rzymsko-katolicyzmem . Umarł w 1610 roku, został pochowany prawdopodobnie na „Horbysku”
w Kopyśnie, lub właśnie we wspomnianej wcześniej cerkwi.
Dookoła cerkwi stary zarośnięty cmentarz. W rogu -
XIX wieczna dzwonnica. Wygląda dumnie choć dziś sypie się z niej tynk i brakuje
na niej dzwonów. Dziś cerkiew służy za
rzymsko katolicki kościół filialny, dla parafii w Rybotyczach. Nabożeństwa są
tam odprawiane tylko kilka razy do roku, zwykle w czasie świąt.
Czerwonym szlakiem podążamy na szczyt Kopystańki
najwyżej położonego punktu widokowego na pogórzu przemyskim. Przed nami roztacza
się przepiękna panorama z daleka widoczne wzgórza Kalwarii Pacławskiej. Widać
Przemyśl, elektrownie wiatrowe w Żurawicy, Reczpol, okolice Birczy, Kalwarię
Pacławską, okolice Arłamowa, oraz całkiem spory kawałek Ukrainy. Na szczycie
krzyż postawiony na pamiątkę pielgrzymki Jana Pawła II do Przemyśla i Sanoka.
Krzyż stanowi jednocześnie stację odbywającej się co roku, a przechodzącej
przez Kopysno drogi krzyżowej.
W drodze do wsi, po drodze mijam stare grodzisko
nazywane przez okolicznych mieszkańców zamczyskiem. Wg. badań archeologicznych
grodzisko to pochodzi prawdopodobnie z X-XII wieku. Dziś niewiele można tam
zobaczyć z wyjątkiem fosy, ale kiedyś podobno stał tu tętniący życiem obronny gród,
świadczyć ma o tym duża liczba znalezionych wykopalisk np. naczyń oraz same
rozmiary grodziska.
Miejscowa legenda głosi że pod owym „zamczyskiem”
znajduje się tunel prowadzący do samych Rybotycz. Legend związanych z Kopysnem
jest więcej: o studni bez dna w której słychać dzwony, o świetlistej łunie
wychodzącej z miejsca prawdopodobnego pochówku biskupa Michała Kopystyńskiego i
znikająca w kapliczce, podobno też po Kopystyńskich lasach czasem przechadza
się sam diabeł.
Twardziel
z tajemniczą przeszłością
Schodzę przez łąkę do wsi. Przy drodze mężczyzna
spaceruje z kilkuletnią dziewczynka i małym kundelkiem. To jeden z dwóch
mieszkańców Kopysna- Grzegorz Tomaszewski. Pan Grzegorz zazdrośnie strzeże swej
przeszłości. Zdradza tylko że ma 42 lata, pochodzi z Sopotu przyjechał do
Kopysna w 1995r i z kilku letnią przerwą mieszka tam do dzisiaj. Kiedy
przyjechał miał na głowie irokeza, a na nogach glany i spodnie obcięte do
połowi łydki. Był punkiem, a oprócz tego zapalonym ekologiem, Chciał oderwać
się od miasta i zamieszkać gdzieś, na łonie dzikiej natury. Na początku
próbował w Bieszczadach, potem odnalazł Kopysno, i tu został. Typ twardziela. Mieszkał
najpierw sam w szałasie, potem
sprowadziła się do niego żona, ale niewytrzymała i odeszła, z druga było tak
samo.
Jak mówi pan Grzegorz -to się tylko tak wydaje,
przyjezdnym, że życie tu, to bajka, W rzeczywistości jest ciężko, nawet bardzo
ciężko, ale trzeba sobie jakoś radzić. Żyje się skromnie, ale po swojemu. Ciężko,
bo nie da się zrealizować swoich planów. Co robię?- Sadzę drzewka, ale bardzo
dużo dzikiej zwierzyny podchodzi do domu i niszczy to co zasadzę. Małgosia
wczoraj stado jeleni tutaj widziała. Zresztą ludzie czasem nie są lepsi: w
zeszłym roku ktoś ukradł mi klacz- nazwałem ją Bianka jak moją trzecią córkę,
to nie była sprawka żadnego wilka, psy by wyły, zresztą też inne konie by
zareagowały, a tu nic, ktoś ukradł i tyle.
Co mi się tu spodobało i co mnie trzyma? To, że to jest zadupie, tzn. kiedyś
było bardziej, dziś już mniej. Coraz
częściej starzy mieszkańcy, a właściwie ich potomkowie zaczynają interesować tą
miejscowością.
Codzienne życie tu niesielskie. Teraz są wakacje i
moja córka Małgosia jest ze mną- opowiada niespiesznie. Zima jest straszna droga często nieprzejezdna, odśnieżana była
może kilka razy na przestrzeni ostatnich
lat. Jak jest duży śnieg to bywa, że nawet końmi i saniami nie przejedzie, przypinam
wtedy narty i zjeżdżam do Rybotycz po najpotrzebniejsze rzeczy.
Myślę żeby się stąd przenieść, ale nie do miasta,
tylko, jak nie w Bieszczady to na tamten świat,(śmiech) chociaż …. zobaczymy. W
Bieszczadach jest więcej tlenu do życiu. A poza tym-jest, jak jest, lata lecą,
pieniędzy nie ma, kobiety też się jakoś nie garną do takiego życia. Ale jakoś
żyć trzeba- kończy filozoficznie pan Grzegorz.
Po sąsiedzku duży dom, ogrodzenie, psy. To dom
państwa Jakubów. Nie zastaliśmy właściciela -tylko pracownika który pilnuje domu
i dokarmia psy. Właściciel tu nie mieszka, dojeżdża tylko.
Sam
z Borysem
Niedaleko jest dom pana Jana Łuczaka właściciela
hodowli dzików i dziko-świń. Pan Jan przyjechał tu z Olsztyna w 1979 r, tu
poznał swoją przyszłą żonę. Z miejscowością jest związany przez jej rodzinę.
Teść pana Jana był przez lata jedynym mieszkańcem Kopysna, utrzymywał wieś przed
kompletnym zdziczeniem, on też zaszczepił zięciowi miłość do Kopysna. Pan Jan obiecał
teściowi, że po jego śmierci zajmie się „teściowizną”. I dotrzymuje słowa.
Kiedy przyjechaliśmy pan Jan razem ze znajomym panem Ryszardem akurat zrobili
sobie przerwę w pracy na polu. Usiedli pod drzewem przy stole, w cieniu,
popijając wodę mineralną. Pan Jan wita się uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni.
Zaprasza do stołu, gościnnie proponując, kawę, herbatę a nawet coś
mocniejszego.
Jestem ciekawy jak się żyje na takim odludziu -Dajemy
sobie rade,- kiwa głową. Ludzi tu niewielu więc sobie pomagamy. Z dojazdem to
tak jak widać mam starego dżipa to zawsze przejadę. Innym autem było by ciężko.
Teraz tu się za mną chce wybudować taki człowiek z Niemiec, to się będzie starał
o naprawę drogi. Bo jak budowa, to przecież cementu i piasku na plecach nosić
nie będzie. Chociaż Grzesiek, jak się budował to nosił, on jest twardy, kawał
chłopa z niego, i faktycznie cement na placach z Rybotycz do siebie na działkę
dźwigał- 3,5km(!). Chłop jest twardy i się nie poddaje. Wiele osób tu młodych,
chciało spróbować swoich sił, ale nie dali rady.
Ani pogotowie ani straż nie ma tu nie dojedzie- Tu
nikt nie choruje.- uspokaja pan Jan. A jak już zachoruje to tu blisko cmentarz.
Straż tak samo niema co tu gasić. A pragnienie umiemy ugasić sami –śmieje się
bo żart mu się udał.
Wroga
przeciągnąć na swoja stronę
Kiedyś było tu inaczej, tu była duża wieś 148
numerów. Przyjeżdżają tu czasem potomkowie byłych mieszkańców, zwykle na
wszystkich świętych, czasem dużo ludzi przyjeżdża. Zwykle wtedy ksiądz odprawia
w cerkwi nabożeństwo. Dużo nowych osób wykupiło tu sobie działki. Ja mam co tu
robić, roboty mi tu nie brakuje. Tu jest takie trochę survivalowe życie, mięczaki
się tu nie nadają. Po podwórku chodzą dziko-świnie. Gładkie i łaciate –skąd
pomysł na hodowlę- zagaduje.
Od początku jak tu mieszkam to hoduję dziki, mój
teść wcześniej zajmował się rolnictwem, i zawsze się użerał z dzikami, które
niszczyły mu uprawy. A ja pomyślałem sobie, że niema co z nimi walczyć tylko
trzeba wroga przeciągnąć na swoją stronę. I tak hoduje dziki, staram się by
czuły się u mnie jak na wolności. Co jednak niesie ze sobą pewne zagrożenia, bo
parę lat temu ktoś ukradł mi 4 sztuki.
Nie myślał pan żeby tu jakiejś agroturystyki
otworzyć, przecież to idealne miejsce- podtrzymuję popołudniowa pogawędkę.
-Wie pan ja już nie, gdybym miał 30 lat to bym się
ani chwili nie zastanawiał: agroturystyka, powiększenie hodowli. Ale ja już nie
mam zdrowia .. Już musze sobie na tyłku siąść i myśleć realnie, żeby ktoś z
młodych się kwapił to tak, chciałbym żeby któreś z moich dzieci chciało się tym
zająć, ale oni są po studiach, powyjeżdżali. Oglądamy z panem Janem jego
hodowlę, niektóre z dzików wyglądają bardziej jak niedźwiedzie. -Borys to mój
ukochany dzik- mówi –Je mi chleb prosto z ręki. Jest wierny jak pies, potrafi być groźniejszy od psa i śpi czujniej
niż pies. Nie jestem tu sam dotrzymuje mi towarzystwa.
Żegnam się z panem Janem i z Borysem. Po wyboistej drodze kołysząc się na
niemiłosiernie głębokich koleinach powoli toczę się w stronę Przemyśla.
Opuszczam Kopysno, wieś jak z obrazka, i choć życie tu niesielskie to dziwnie
zapada ona w pamięć i serce.
Kamil
Zarański
(Opublikowane na łamach Gazety Przemyskiej)
Wspaniała relacja! Czytałam z otwartymi ustami ze zdziwienia, że istnieją takie miejsca. Bardzo ciekawe są zamieszczone wypowiedzi mieszkańców.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuń