Burza
nad Lwowem
Swoją podróż zaczynam
z Przemyśla, ale nie będę pisał o mieście w którym się wychowałem, za dużo by
trzeba było powiedzieć, więc nie powiem nic. Do granicy jadę busem kursującym
non stop pomiędzy Przemyślem a przejściem granicznym w medyce. Busy te cieszą
się niesłychanym powodzeniem, nie jednak z racji atrakcji turystycznych na
Ukrainie. Na Ukrainę nikt tu nie patrzy w ten sposób, jest ona po prostu źródłem
dochodu dla ogromnej rzeszy ludzi w każdym wieku i o różnym wykształceniu. Razem, równo, stłoczeni
jak sardynki, trudnią się mrówczym przemytem tańszych ukraińskich papierosów i alkoholu.
Kolejka przy wejściu
na ukraińską stronę nie jest dziś aż taka duża (zielone świątki), wiec po ok
20/25 minutach dochodzę do odprawy paszportowej gdzie budzę zaciekawienie
celniczki faktem, że wybieram się gdzieś dalej a niżeli przygraniczne Szeginie.
Prawdziwych turystów oni widzą tu raczej rzadko. Tak więc jestem na Ukrainie -krainie
wielu mitów, to co mnie interesuję, to ich weryfikacja twarzą w twarz oraz prawdziwy obraz Galicji "po tej drugiej stronie": ślady
polskości, dawnych; twierdz, księstw, królestw, stref wpływów, faktyczny
kształt tej barwnej mozaiki.
Dwieście metrów
od zejścia z pasa podchodzi do mnie dwóch „złoto-zębnych” facetów, pytają się
mnie -gdzie się wybieram, mówię, że do Lwowa. Proponują mi taksówkę,
odpowiadam, że nie mam tyle pieniędzy, na co jeden z nich mówi "niedużo ,tylko 100zł" z uśmiecham dziękuje,
i pytam się gdzie stoją busy do Lwowa, na co słyszę że z busami ciężko...
Hmmm
…Idę zatem dalej, sto metrów od nich
jest przystanek, i dwa busy do Lwowa, cena biletu to 14 hrywien czyli w przeliczeniu
na polską walutę ok. 7 zł….no tak, ciężko.
Wsiadając pytam kierowcy
kiedy odjazd, staram się mówić po ukraińsku, ale szczerze mówiąc nie mam
zielonego pojęcia o tym języku, mieszam słowa polskie, ukraińskie i rosyjskie, czym
wzbudzam pewne zainteresowanie w busie, ruszamy. Bus klekocze wpadając w coraz
to nowe dziury. Widok za oknem to na razie zwykła wieś, niczym nieróżniąca się
od polskiej, ale w miarę, jak oddalamy się od granicy okolica biednieje. Tu już
zaczyna się uwidaczniać kontrast, pomiędzy mały domkami i tymi „nie do końca
małymi”, pomiędzy starymi ładami i wołgami a mercedesami i BMW serii siedem,
przemykającymi obok "epileptycznego busa".
Po chwili
poszerza się horyzont: pola, las, wsie (coraz biedniejsze). Zastanawiam się ile
ten las musiał widzieć, przecież tu zawsze się coś działo: AK, UPA, OUN, Niemcy,
armia czerwona, Węgrzy, Kozacy, Wołosi, Tatarzy, długo można by wymieniać.
Bus pręży się i
wzmaga z każdą następną górką. Na poboczu co kawałek pojawiają się krzyże znicze
i kwiaty, obrazek znany też z polski, ale tu mimo wszystko częstszy. Każdy z
tych krzyży jest inny i opowiada inną historię. Są krzyże biedne, wyklepane z
dwóch kawałków metalowego pręta, są drewniane, są także niemalże nagrobki.
Stoją w różnych miejscach: przy ostrych zakrętach, przy wjeździe pod masywny
betonowy wiadukt, na brzegu przydrożnego stawu, ale są i takie które stoją na
kompletnie prostej drodze. Krzyż który najbardziej zapadł mi w pamięć, stał właśnie
przy jej prostym odcinku, w miejscu gdzie nawet niebyło dziur. Srebrny, rzeźbiony
krzyż na podstawie z czarnego marmuru na którym wypisane było imię i nazwisko,
a powyżej przytwierdzony był połyskujący znaczek mercedesa...
Bus zjeżdża z
głównej drogi na podrzędna "dróżkę" do Sądowej Wiszni, tu dopiero
zaczyna się bieda. Małe przydrożne miasteczko złożone z kilku rozsypujących się
kamieniczek i zaniedbanego rynku. Niegdyś miejsce sejmików wojewódzkich. Wygląda
jakby niedługo miało się zapaść pod ziemie, jest jednak w nim coś pięknego i
boleśnie szczerego. Wracamy na główną. Kawałek dalej na drogę wychodzi dwóch
pijanych nastolatków ubranych w dresy, starają się zatrzymać busa, kierowca zwalania
po czym omija ich szerokim łukiem i przyspieszając jedzie dalej. Na niebieskim
dotąd niebie zaczynają się kłębić ciemne chmury -zbliżamy się do Lwowa...
Lwów /Lviv /
Lvov/ Leopolis/ Lenberg, warianty są różne, w samym języku Ukraińskim są trzy.
Tak jak wiele jest określeń tego miasta tak wiele jest i jego obliczy. Osadzony
w trzynastym wieku przez Daniela Halickiego na cześć swojego syna Lwa. Jeden z
głównych ośrodków kulturalnych niegdysiejszej Polski, chluba Ukrainy, punkt
honoru dla wielu zdobywców, poligon wielu konfliktów.
…wjeżdżamy powoli w strugach deszczu
przy salwach błyskawic, właściwie tu zawsze była burza…
Droga nie
przypomina już tej co przed chwilą, są trzy pasy, oświetlenie, ronda, po prawej
stronie lotnisko. Wjazd do miasta nie ustępuje w niczym innym europejskim metropoliom.
Przeciętne samochody, to już nie łady, coraz więcej widać
"krążowników".
...przejeżdżamy
przez pasmo blokowisk, przestaje padać.
Dojeżdżamy powoli
do dworca- brukowana ulica, kostka brukowa jeszcze z czasów austriackich. Budynek
dworca robi naprawdę duże wrażanie, jest wręcz monumentalny, niedawno musiał być
odnawiany, bo jeszcze pachnie nowością a do najmłodszych nie należy. Niedaleko
od niego pętla tramwajowa i dworzec autobusowy, kompletnie z innej bajki. rozkładające
się w oczach tramwaje i autobusy a właściwie marszrutki, niema różnicy pomiędzy
komunikacją miejską a między miastową, wszystkie autobusy są takie same.
Wysiadając z
busa pytam kierowcy w którą stronę mam iść jeśli chcę dotrzeć do centrum. Nie odwracając
się wskazuje mi ręką kierunek. Tak wiec idę "na azymut". Po chwili dochodzę
do dużego skrzyżowania, na którym mija mnie tramwaj wymalowany w barwy ukraińskiej
flagi, staram się odczytać napis na nim...
" Sześćdziesięciolecie UPA"
hmmm...
Idę dalej,
kluczę uliczkami, mijam ogromny kościół w trakcie remontu, skręcam w prawo, dochodzę
na bazar, wrzawa, przekrzykujący się ludzie, na straganach wszystko, od
mandarynek po sprzęt RTV. Idę stąd, po chwili jestem już na drodze, która ma
mnie zaprowadzić na rynek (ul. S. Bandery)(!). Coraz piękniejsze kamieniczki,
dużo zieleni, widać bogate budynki, skwery. Mijam trzy samochody zaparkowane na
samym środku drogi- nie, droga nie jest wyłączona z ruchu. Kupuję w przydrożnym
kiosku piwo, tu piwo można kupić wszędzie, i wszędzie można je wypić, niema
zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych. Wchodzę już w ścisłe centrum
miasta, ul. Mickiewicza. Dochodzę do centralnego punktu miasta, pomnika Adama
Mickiewicza. Przysiadam w pobliskim parku otwieram piwo i rozkoszuje się
atmosferą i piwem, naprawdę mają dobre piwo.
Chwilę później
jestem już na rynku, trafiam na dwa koncerty na raz: jeden po wschodniej, drugi
po zachodniej stronie ratusza. Po zachodniej ciągle zmieniają się wykonawcy i
style: hip hop, pop, rock. Po wschodniej zaś jest koncert uczniów lwowskiej
szkoły muzycznej, grają na instrumentach dętych repertuar dość konserwatywny, nawiązujący
do ukraińskiej muzyki ludowej. Publiczność i na jednym i na drugim koncercie
dość liczna właściwie trudno powiedzieć gdzie większa...
…ja siedzę po środku- od południowej
strony, dobiegają mnie na zmianę dźwięki z prawej i lewej. Mocny elektroniczny
beat wkrada się w wesołe melodie ludowych utworów, nie pasuje, nie wydaje się,
żeby pasował a jednak po jakimś czasie można się przyzwyczaić i znaleźć w tym
jakąś przedziwną całość ...może taka właśnie jest teraz Ukraina.
Przechadzam się jeszcze odwiedzając kilka knajp, typowo zachodnie, eleganckie, schludne, w jednej z nich mam trudności z dogadaniem się po polsku, ale już po angielsku niema najmniejszego problemu. Trochę mnie to zawsze śmieszyło, jeśli ludzie używający dwóch języków słowiańskich, żeby się porozumieć uciekają się do całkiem obcego, tak jakby musieli szukać wspólnego mianownika, aż tam, w mimo wszystko obcej nam kulturze. Ale cóż czasem widocznie trzeba. Jest już ciemno, wracam w stronę dworca, muszę się jeszcze dzisiaj dostać do Iwano-Frankowska bądź też, jak kto woli Stanisławowa. Na dworcu mam trochę problem z porozumieniem się, ale napotkani ludzie są bardzo życzliwi i pomagają mi, żebym wsiadł do dobrego busa, niema mowy o jakiejś antypolskości z ich strony. Płace 27 hrywien i odjeżdżam telepiącym się busem po tej samej austriackiej kostce...
Trochę
historii i luźnych spostrzeżeń.
Dojeżdżając do
Iwano-Frankowska zgadałem się z 73 letnim Polakiem, który pochodzi spod mościsk,
mijałem Mościska jadąc do Lwowa. Stanisław, bo tak miał na imię opowiada mi
przyciszonym głosem, o tym, jak tu było kiedyś, jakie były relacje pomiędzy Polakami
a Ukraińcami.
…właściwie
nikt nie wchodził sobie w drogę, żyliśmy w zgodzie, choć wielkiej miłości nigdy
między nami nie było...
...były wsie polskie i wsie ukraińskie,
ale były też mieszane. Zabawy były oddzielne dla Ukraińców i oddzielne dla Polaków,
ale konfliktów raczej niebyło. Były nawet małżeństwa mieszane, ale wtedy,
zwykle kobieta, musiała przyjąć obrządek męża. Problemy zaczęły się dopiero z
początkiem II wojny światowej, czasy wcześniejsze Stanisław zna głównie z
relacji ojca sam był za mały żeby to pamiętać. Dalsza część naszej rozmowy
odbywa się na przystanku, podczas przerwy którą ogłosił kierowca.
... "jak przyszli Niemcy to Ukraińcy upatrywali się w nich wyzwolicieli. Mój
stryj był przy tym jak do Sambora wjeżdżały oddziały niemieckie z gubernatorem
na czele ...Ukraińcy witali ich chlebem i solą, na "urzędzie "
wisiały obok siebie flaga ukraińska i hitlerowska" ...
…gubernator podszedł zerwał i podeptał
ukraińską.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i Niemcy
zaczęli wykorzystywać konflikty polsko-ukraińskie, podburzali nas przeciwko
sobie przez co nie można było się skoncentrować na walce z prawdziwym
okupantem. AK musiało bronić się przed UPA , UPA przed AK . Ukraińcy atakowali
polskie wioski w odwecie nasi robili to samo z ich wioskami.
Wsiadamy z powrotem
do busa i po jakimś czasie jesteśmy już w Iwano-Frankowsku. Ja idę na dworzec zorganizować
sobie nocleg a Pan Stanisław w stronę centrum, żegnamy się. Odnajduje w budynku
dworca noclegownie mam trochę problemy z dogadaniem się z recepcjonistką, ta po
chwili odsyła mnie do wywieszonej na ścianie
kartki z cenami pokoi. (ha ha ha, to mały szczegół że mamy inny alfabet), więc
ta kartka mi raczej za dużo nie pomaga, ale w końcu dogaduje się jakoś z
recepcjonistką na cenę 62 hrywien, czuje się lekko oszukany bo na owym cenniku wszystkie
liczby były mniejsze, w końcu liczby mamy takie same, ale nie chce mi się już targować, tym bardziej,
że jest już późno i jestem zmęczony a nie mam zielonego pojęcia gdzie mogę
znaleźć jakiś inny nocleg. Warunki są słabe, przez całą noc słyszę jeżdżące
dosłownie pod oknem pociągi, i skrzeczący z megafonu, znajdującego się pod moim
oknem, głos spikerki zapowiadającej kolejne połączenia, toaleta jest
przeznaczona tylko dla kaskaderów, a prysznic jest dodatkowo płatny, ale .. da
się przeżyć. Mam telewizor w pokoju, włączam trafiam akurat na program o unii europejskiej
,mówią o zaletach i wadach akcesji, oraz o wymaganiach jakie musiałaby spełnić Ukraina
żeby do niej przystąpić, potem trafiam na ukraińską wersje programu "Jak
oni śpiewają" jest identyczna, nawet melodyjka na wstęp i wystrój wnętrza
niczym się nie różnią. Potem natrafiam na jakiś koncert, oczywiście muzyki
opartej na ludowej. Fascynujące jak ci ludzie są głęboko przywiązani do swojej
kultury, tutaj inna muzyka naprawdę należy do rzadkości, wszędzie: w radiu, w
telewizji jest muzyka ludowa, albo przynajmniej do niej nawiązująca, co prawda
moim gustom muzycznym to raczej nie odpowiada, ale podoba mi się ich szacunek
dla własnej kultury i pewne kontynuowanie tradycji, a nie wyrwane z kontekstu
adoptowanie wszystkiego z zachodu.
Zauważam
początek kultury hip-hopowej na Ukrainie, ciekawy jestem jak to się potoczy
dalej może w niedalekiej przyszłości okazać
się to podatny grunt na tą muzykę z racji na strukturę społeczeństwa miejskiego
na Ukrainie. Na razie zauważam, że duża część młodzieży przeżywa zafascynowanie
mafią i środowiskiem przestępczym. Lwia część samochodów którymi jeżdżą młodzi, ma przyciemniane wszystkie
szyby, malowane są w ciemnych kolorach, co w przypadku rozlatującej się łady może
wyglądać zabawnie, ale cóż u nas z "maluchów" staramy się robić
"bolidy". Duża część nastolatków chodzi w skórzanych czarnych
kurtkach i ciemnych okularach, naśladując tych z "trochę" lepszych
"Czarnych Krążowników”. Których także w Ukraińskim Krajobrazie nie brakuje.
Widoczne są na Ukrainie jeszcze środowiska punkowe które w Polsce wydaje się że
już wyginęły, tam są jeszcze aktywne tak jak u nas powiedzmy pięć lat temu,
sporadycznie widzi się także skinheadów ale naprawdę sporadycznie. Zwracam uwagę
na ukraińską młodzieży nie przez przypadek uwidacznia ona bowiem wpływy
kulturowe oraz pewne zaszłości a że są to ludzie młodzi w pewnym sensie te wpływy
mogą nam pomóc sobie wyobrazić przyszłość Ukrainy.
Odgrzebując
Stolicę Królestwa
Wstaje wcześnie,
o godzinie piątej. O szóstej muszę już oddać klucz do recepcji. Piętnaście po
szóstej wsiadam już w busa do Halicza. Przez całą drogę próbuje sobie wyobrazić,
jak będzie wyglądał napis Halicz zapisany cyrylicą, żebym wiedział gdzie mam
wysiąść. Halicz jest jednak na tyle charakterystycznym miejscem, że nie mógłbym
go pomylić. Już zbliżając się do miasta widać jedyną ocalała basztę na górze
zamkowej. A nawet gdybym jej nie widział to podejrzewam że wyczułbym że to tu, historia
tu aż kapie z powietrza…
...Wysiadam na przystanku i idę na
stację benzynowa po coś do jedzenia, i zapytać się którędy do centrum, moje
pytanie okazało się jednak idiotyczne, ponieważ wyobrażałem sobie Halicz jako trochę większe
miasteczko. Centrum jest za rogiem -uzmysławia mi z lekkim zdziwieniem
sprzedawca na stacji.
Zaczynają się
małe kamieniczki i rynek u podnóża góry. Na środku stoi pomnik Króla Daniela
Halickiego. Kawałek dalej starsza kobieta słomianą miotełką uparcie odgarnia
kurz zalegający grubą warstwą na płycie rynku w tym małym sennym miasteczku. Wygląda
to iście jak syzyfowa praca, dawna potęga królestwa pokryła się pyłem wieków,
klęsk, chorób, głodu i licznych wojen, które nigdy tego skrawka ziemi nie
oszczędzały, niewiele już zostało, ale patrząc na tę staruszkę, na jej uparte
ruchy, ma się wrażenie że jeszcze nie wszystko stracone. Sam król Daniel
spogląda na nią dumnie z wysokiego postumentu, jakby doglądając pracy swojej
ostatniej wiernej poddanej...
Patrząc na to
prawie martwe miasteczko aż nie chce się wierzyć, że kiedyś zależały od niego
losy ziem od Kijowa po Biecz a w samym Haliczu rezydował król z nadania papieskiego.
Królestwo Halicji i Lodomerii zwane też Rusią Halicką lub Rusią Czerwoną było
prężnym i walecznym organizmem państwowym jak na owe czasy, papież jednak po
jakimś czasie cofa swoje nadanie praw królewskich bo Ruś Halicka nie podporządkowuje
się jego zaleceniom, aby nie wdawać się w walkę z mongolską Złotą Ordą. Batu
Chan podbija Halicz czyniąc Królestwo Halickie swoim lennikiem. Dopiero
Kazimierz wielki odbija ziemię Halicka uniezależniając ją od chanatu. Nie włącza jej jednak do polski, tylko sam ogłasza
się królem Polski i Rusi Halickiej. Halicz był jedną z ważniejszych twierdz na
tych terenach, oraz jedną z najtrudniejszych do zdobycia, z racji swojego niezwykłego
położenia na górze zamkowej o bardzo stromych zboczach, oplecionej w dodatku od
wschodniej strony zakolem Dniestru. Ta "legendarność" niestety
przyczyniła się miedzy innymi czynnikami do ostatecznego upadku Halicza, był on
bowiem łakomym kąskiem na tej ziemi, która w swojej historii zbyt wiele spokoju
nie zaznała. Halicz przeżywał kolejne napady Tatarów, Węgrów powstania bojarów,
ataki kozackie, aż w końcu został niemal doszczętnie zniszczony przez Turków
osmańskich, oraz tatarów, po której to klęsce już nigdy nie podniósł się do
dawnej świetności...
Przemykam przez
zaspany rynek i wspinam się stromą drogą prowadzącą na górę zamkową, samo
usytuowanie drogi ma walory pułapki, mogła bowiem być idealnie ostrzeliwana z
fortecy na górze a będąc z obu stron zamknięta, przez dwa wzgórza utrudniające
ucieczkę, stawiała potencjalnego intruza w nieciekawym położeniu. Wchodzę na górę,
przechodzę przez głęboką fosę i staje obok jedynej ocalałej baszty która naprawdę
nawet jako jedna robi wrażenie. Patrząc się z góry zamkowej trudno mi sobie wyobrazić
jak ktoś mógł tę twierdzę podbić, musiał dysponować naprawdę duża przewagą i
ogromnym arsenałem. Baszta jak i ocalały fragment muru są obecnie remontowane
słyszałem, że jest w planie odbudowa całej twierdzy, w co niestety szczerze
wątpię. Siadam koło baszty, przerwa na śniadanie i na piwo, nie żebym zwykle
zaczynał dzień od piwa, ale widok wymaga uczczenia. Cała okolica jest stąd
dosłownie jak na dłoni, podejrzewam że mogli stad policzyć swoich najeźdźców
dwa dni wcześniej niż ci nieszczęśnicy dotarli do miasta. Jak widać niestety i
to im nic nie dało. Schodzę na dół po
stoku na którym leży miasto, po drodze przechodzi się parkową alejką, kiedyś tu
był zamek. Dochodzę z powrotem do rynku. Pod cerkwią znajduje się makieta
twierdzy w dawnej świetności, zamurowało mnie, ta twierdza na górze okazuje się
jedynie centralną częścią fortyfikacji, oprócz tego były jeszcze całe pierścienie
fortyfikacji wokół miasta i w okolicznych wioskach i przysiółkach. Każda
cerkiew i każdy kościół spełniały także rolę obronną. Po drugiej stronie Dniestru
także znajdowała się część fortyfikacji. Ciężko mi to sobie wyobrazić, jak ktoś
mógł to zdobyć. Patrząc na makietę mam wrażenie że pomyśleli o wszystkim,
(brakuje jeszcze tylko Baterii przeciwlotniczej).
Wracam na
przystanek muszę się dostać z powrotem do Iwano-Frankowska. Autobus długo nie
przyjeżdża, ale zatrzymuje się jakaś prywatna stara furgonetka ktoś rzuca
pytanie do kierowcy "na Frankiwsk?"
kierowca kiwa głową, po czym do furgonetki upycha się kto tylko może bez nawet
tradycyjnego dzień dobry. Trochę w życiu zrobiłem kilometrów jeżdżąc autostopem
ale, tu widocznie wygląda to trochę inaczej. Nie mógłbym jednak przecież nie
skorzystać z nowego doświadczenia więc upycham się w furgonetce jako ostatni siadając
na podłodze opierając się plecami o drzwi a dokładniej rzecz ujmując o klamkę,
wiec w każdej chwili mogłem wypaść ale z tego zdaje sobie sprawę dopiero po
dojechaniu na miejsce…
Rak
Miasta
Idę główną ulicą
niegdysiejszego Stanisławowa, od strony bramy Lwowskiej. Niestety miasto jest
zaniedbane i wygląda jak przemysłowa
metropolia a nie jak galicyjska perła...
... mija mnie autobus wydający z siebie takie dźwięki
że odskakuje na bok, po rzucie oka na niego stwierdzam że to chyba coś w stylu przedśmiertnego
charczenia...
Stanisławów
został założony przez Andrzeja Potockiego na miejscu małej wsi Zabłotów. Miał
duże znaczenie strategiczne dla ówczesnej Rzeczypospolitej. Niedługo po zbudowaniu
grodu otoczono go najpierw grubą palisadą a później murem i fosą. Były dwie
bramy do miasta i jedna furta zwana ormiańską, bramy ubezpieczone były wieżami
obronnymi, niestety tak, jak w kilku innych miastach galicyjskich Austriacy
zaraz po przejęciu nad nimi kontroli zaczęli rozbierać mury, bramy i zasypywać
fosy, przez co owe miasta straciły dużo ze swojego uroku. W przypadku Stanisławowa
dzieła dopełnił socrealizm, i w tej chwili możemy sobie tylko wyobrażać jak piękny
musiał kiedyś być.
Choć wiele tu
jeszcze pozostało zielonych parków i zacienionych alejek, dużo jednopiętrowych
klimatycznych kamieniczek, to jednak widać że coś tu się stało… Idę dalej w stronę rynku, coraz częściej
pojawiają się stare kamienice, jednak nadal więcej jest dookoła socrealizmu
który gryzie w oczy, nie daję się pogodzić z duchem tego miasta, duchem którego
da się jeszcze wyczuć w zacienionych zaułkach, ale jest on wyraźnie w
defensywie. Piękne kamienice giną w
natłoku kwadratowo szarej rzeczywistości. Doszedłem do rynku tu jest już całkiem
przyjemnie, ogromny rozłożysty plac otoczony starą architekturą, o dziwo
wszystkie budynki są tu niskie (jednopiętrowe) ale pasują do siebie i tworzą
klimat otwartej przestrzeni , tak jakby wcale nie ograniczały płaszczyzny
placu, jakby ona wymykała się gdzieś ponad nimi i łączyła się z płaszczyzną
nieba. Obok rynku jest duży zielony park, z zacienionymi alejkami i fontanną.
Nie wszystko jednak pasuje bo oto jest coś co stanowi tu kwintesencje złego
smaku- ratusz. Ustawiony na środku zabytkowego rynku, socrealistyczny kwadratowy
gniot, o ordynarnym kształcie, jest jakby sercem socrealistycznego raka w tym
mieście. Powiem szczerze wygląda jakby ktoś go wybudował tutaj złośliwie.
Po chwili schodzę
z głównej płyty rynku, zapuszczam się w uliczki starego miasta i znów zaczynam czuć ten stary Stanisławów
wokół mnie. Cieniste skwery, urokliwe parki, alejki, place, w bocznych
uliczkach piękne kamienice z obfitymi zdobieniami. Aż chciałoby się cofnąć czas,
żeby zobaczyć jak Stanisławów wyglądał wtedy zanim popełniono na nim tą
urbanistyczną zbrodnie.
...Przysiadam jeszcze na chwile w parku po czym ruszam na dworzec żeby dostać
się z powrotem do Polski, która wyjechała stąd już dawno, choć jej cień błąka
się jeszcze po wschodniej Galicji…
kjz
(foto Kamil Sagan)
(foto Kamil Sagan)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz